sobota, 2 stycznia 2010

żegnaj chujku! czyli 2009 nareszcie za nami. ;)

tak tak, już wiem co sobie wszyscy na wstępie pomyślą, że miałam niesamowicie chujowy rok
[na szczęście już miniony od paru [(sic!)] dobrych godzinek].
no i w pewnym sensie można tak stwierdzić, choć prawdopodobnie w całkowitym rozrachunku, biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, sumując plusy i minusy, rozważając za i przeciw
[o mamo, jak wiele jest określeń reasumujących, nieprawdaż?] musiałabym powiedzieć, że pomimo wszystko wydarzyło się w nim z pewnością dużo więcej dobrego niż złego.
więc what the hell? przecież powinno być good, nie?
no ale jak to zwykle bywa, uważając się za francuskiego pieska, muszę stwierdzić, że może good to było, ale na pewno nie perfect.
no i znowu się odezwę jakiś frajer niepytany i powie, że przecież nobody or nothing is perfect, no i pewnie będzie miał rację, ale ja mu na to - chuj mnie to obchodzi. ;)
daję z siebie 100 % to chyba oczekuję tyle samo w zamian co?
ale nie, to nasze kurwa jebane, wydymane w chuj życie ma dla nas inne scenariusze,
no i tak, macie rację, jestem niewdzięczna, ale co z tego?
nie proszę nikogo o rozgrzeszenie. ;)
ale czasem rzeczy o wiele bardziej
[jakby się mogło niektórym wydawać] przyziemne, mają dla mnie o wiele większe znacznie niż spełnienie najskrytszych marzeń.
no a żeby już tak nie owijać w bawełnę to może przejdę do jakichś podsumowań?
i nie obawiajcie się, nie będzie, jak to zwykle bywa postanowień noworocznych
[choć kto wie co może się zdarzyć po parudziesięciu minutach pisania, jak to zwykle u mnie bywa, zazwyczaj przeczę sama sobie, a to nic nowego].
więc jak widzicie w tym głośnomyślowym [o jakieś nowe słowo stworzyłam] nawiasie, wszystko w tym tekście się może zdarzyć, więc nie wierzcie mi na słowo. ;)

no dobra, przejdźmy do konkretów: ten rok był niezaprzeczalnie chujowy, pickowy
[jak kto woli, nie chcę wyjść na jakąś seksistkę czy coś], bo po prostu mi nie leżał i dzięki bogu
[jeśli takowy jest to pewnie dzięki niemu, jeśli nie to może dzięki następstwu dnia i nocy, co objawia się tzw. kalendarzem] już się skończył. ;)
jakieś podsumowanie? no wypada coś w taki deseń naskrobać, no to macie.

nie wiem jak to nazwać, więc napiszę 'złego dobre początki':

- studniówka - no owszem, znajdzie się tu taka rzecz, bo dla każdego [przynajmniej ja tak uważam] powinna być to niezapomniana noc.
ja bez rewelacji i zbytnich fajerwerków, ale jakoś ją przeżyłam
[w 11-cm szpilach - sic! :D] przejadłam, przepiłam, przetańczyłam - wraz z otwierającym imprezę polonezem.
[brawa dla mnie - byłam w 2 parze!] dlatego też datę 13 lutego 2009 [tak, kochani to był piątek ;p] w kalendarzu zaznaczę na kolorowo. ;)

- rocznica - o mamo, właśnie zauważyłam, że to fatalnie brzmi, a już bardziej tandetnie zabrzmi, gdy ogłoszę wszem i wobec, że wypadała.. dzień po studniówce, czyli 14 lutego [nie mylicie się to nasze 'ukochane' walentynki ;p]a mój luby miał nosa, żeby wyznaczyć nam na takie 'święto' w tak bardzo znienawidzoną przeze mnie datę. ;p
spędziliśmy ją leniwie, bo odsypiając całonocne balowanie, ale wcale nie żałuję, uważam, że to najlepszy sposób na uniknięcie całego tego szumu, kiczu i tandety wylewającej się zewsząd.
dla mnie to kolejny wyjątkowy dzień z kimś bardzo mi bliskim, w sumie nie rozumiem też idei obchodzenia rocznic, bo po co celebrować zawarcie związku i poświęcanie sobie w tym dniu jakiejś wyjątkowej uwagi, sztucznego zaangażowania itd.
[nie mówię, że tak u nas jest, ale pomimo wszystko nie lubię tego wymuszonego 'celebrowania']
dla mnie każdy dzień jest okazją do świętowania, dlatego, że mam kogoś, kto mnie pokochał taką, jaka jestem. ;)
[wybaczcie, ale zabrzmiałam jak bridget jones -.-]
może to naiwne, ale przynajmniej szczere.

- heineken open'er festival - w moim szczęśliwym kalendarzu nie może zabraknąć daty - 5 lipca 2009, zdarzyło się bowiem tego dnia coś wyjątkowego, niezapomnianego, surrealistycznego i do tej pory nie wierzę, że brałam w tym udział. ;)
mianowicie, w końcu po 12 latach marzeń, zobaczyłam na żywo The Prodigy, nawet nie będę się rozpisywać jak to wszystko było, bo relacja przyćmiłaby w ogóle te marne rozważania na temat zakończonego roku
[choć nie wątpię, że co po niektórzy po stokroć woleliby to pierwsze ;p]
i nie pytajcie mnie dlaczego nie usiadłam zaraz po koncercie i tego nie opisałam, bo odpowiedź jest prosta - nie byłam w stanie, bo nie spałam od 38 h ;p
poza tym takie wspomnienia zostawiam tylko dla siebie, choć chciałabym to wykrzyczeć całemu światu, więcej satysfakcji zapewni mi chyba nieudostępnianie tych informacji światłu dziennemu.
zatem powiem tyle - ludzie są pojebani, zarówno pozytywnie jak i negatywnie, pkp ssie pałki, Lilly Allen to pusta lala, OSTRy czasami się powtarza, a The Prodigy wyjebało mnie w kosmos.
Jest jeszcze dużo więcej takich szczegółów, ale wolę delektować się nimi w mojej wyobraźni. ;)


- studia - tak, na pewno sukcesem jest, że na owe się dostałam, ponadto na te, na które chciałam/założyłam, że pójdę, drobnym szczegółem jest to, że dopiero podczas 2 rekrutacji i że planowałam obrać zupełnie inny
[choć tak samo mnie interesujący i spełniający mnie] kierunek.
bawię się w studiowanie, starając się przyswoić nieco więcej niż inni z języka angielskiego.
na szczęście w miarę upływu czasu sprawia mi to coraz więcej przyjemności, choć początki były ciężkie.
dziwnie jest mi się też wypowiadać tak przed sesją, bo tak naprawdę ona pokaże na ile daję sobie tam w ogóle radę, ale żeby się pochwalić, powiem, że z licznych
[niestety -.-] kolokwiów, nie zaliczyłam jak do tej pory tylko JEDNEGO, no i wolę żyć w błogiej nieświadomości przez resztki wolnego ile z pozostałych oblałam. ;)
ogółem w chuj się boję, jest ciężko, czasami nie wyrabiam, ale na szczęście mam całkiem zajebistą grupę, więc razem dajemy jakoś radę.
[choć zdarzają się i tacy motherfuckers, którym mam ochoty oczy wydrapać i dać do zjedzenia, no ale cóż, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził ;)]

czy zdarzyło się więcej dobrego? i owszem i były to niezapomniane i niesamowite chwile, ale nie chcę ich opisywać, bo pozostawiam je tylko dla siebie.
musicie się zadowolić tym, co macie. ;)

skoro były 'złego dobre początki' to teraz czas na 'szatańskie finały':

- matura - no i powiecie o co mi chodzi, skoro zdałam i się dostałam na studia? ale ja na to kurwa ssijcie pałki aż po jajca! "matura to pikuś", "oj nie przejmuj się każdy debil zdaje", "dasz sobie radę" i te inne teksty możecie sobie o kant dupy trzasnąć! powiem jedno - bullshit! i jeśli zastanawiacie się o co mi chodzi, to już wam mówię kurwa o co:
O to, że nienawidzę takiego stresu, że jestem jebanym lamusem, bo na ustnym ang. tak mnie zesrało, tak mnie zeżarł strach, że aż mi siebie kurwa żal -.-
że po chuj się mamy uczyć 3 lata i zapierdalać na jebane kursy, skoro i tak z nas robią kurwa cyborgi, co mają się wpasować w klucz? i po chuj mi wszystkie moje inne umiejętności skoro kurwa nie będę umiała myśleć ramowo i zapierdolę maturę?
no pytam po chuj?! -.-
ale mniejsza, zdałam strasznie kiepsko [przynajmniej wg moich kryteriów] i nie jestem z tego jebanego świstka wcale zadowolona, pociesza [sic!] mnie jedynie fakt, że w dzisiejszych czasach i tak można sobie nim tylko dupę podetrzeć, ale niestety jest potrzebny, by dostać się na studia..
i weź tu bądź kurwa mądry. -.-


- niemcy -
kurwa chuje zajebane, dziwki hitlerowskie i śmiecie! nienawidzę, nienawidzę i po stokroć nienawidzę! nie potrafię powiedzieć o nich ani jednego miłego zdania oprócz stwierdzenia faktu, że mają dobrą sieć dróg i autostrad.
oprócz tego są chamscy, brzydcy, niemili, pierdolnięci a ich zajebany frankfurt się kurwa do PABIANIC NIE UMYWA!
pojechałam tam do pracy i mam nadzieję, że już nigdy tam nie wrócę, nigdy, przenigdy!
nienawidzę! i mogłabym tak pisać godzinami o tym, ale nie chcę im poświęcać tu tyle miejsca.

- wakacje - no to była poezja, jeden kurwa wielki niewypał.. chuj, że opierdalałam się od kwietnia do października, naprawdę jeden wielki chuj.
bo co mi po tym, jak w międzyczasie srałam, bo miałam matury, srałam, bo czekałam na wyniki matur, srałam, bo czekałam na to czy się dostałam na studia, srałam, bo się nie dostałam i szukałam innych opcji, srałam, bo byłam w jebanych niemczech i myślałam, że z mostu skoczę, srałam, bo jak najszybciej chciałam wrócić do Polski, srałam, bo marzyłam o wakacjach za granicą, a byłam jedynie w niemczech
[kurwa ironia losu -.-], srałam, bo mnie ciągle ludzie wkurwiali, srałam, bo se flaki wypruwałam żeby pojechać gdzieś razem, a jeden wielki chuj wyszedł, srałam, bo mi było przykro, srałam, bo pracy nie było, srałam, bo się zbliżały studia i srałam, bo mi się kurwa absolutnie nic nie chciało!
i ogółem to podsumuję to tak -
miałam kurwa mega zasrane wakacje i mam ochotę zesrać się na wszystkich, którzy się do tego przyczynili!

- chorowanie - tak, jestem kaleką i w ogóle imają się mnie wszystkie możliwe schorzenia i paskudne choróbska
[aż dziw bierze, że mnie świńska ominęła - tfu, tfu kurwa!] jak kurwa na złość przez cały rok miałam jakieś jebane uczulenie przy ustach, bolało, swędziało, szczypało, łuszczyło się, sączyło się i chuj wie jeszcze co i idę do jebanego dermatologa, przeprowadza ze mną wywiad ja tam pieprzę, że matura, że praca, że studia, że chuj tam jeszcze co, bo jak widać było w karcie mam już 19 lat, a tu mi lekarz wypierdala z pytaniem -
"a miała Pani w tym roku dużo stresów?"
a ja kurwa oczy jak 5 złotych i zbieram szczękę z podłogi -
NO NIE KURWA, WCALE! -.-
głupota ludzka nie zna granic.. i przeraża mnie to coraz bardziej, że szerzy się już nawet wśród rzekomych 'fachowców'. -.-
później na sam początek studiów
[trzeba mieć kurwa szczęście -.-] się przypałętało jakieś jebane grypsko, tak mnie powaliło, że tydzień mur-beton w wyrze i ani się podnieść, ani usiąść, ani się zesrać.
to jak się okazało był jednak tylko początek
[tak, było jeszcze lepiej :D] bo za 2 tygodnie dopadło mnie takie zapalenie oskrzeli, czy tam jebanych płuc
[przez zakurwiałą astmę -.-] że 2,5 tygodnia nie mogłam z łoża mojego cudownego wstać, ani ręką ruszyć, anie pierdnąć, ani się napić wody, bo brzuch od kaszlu mnie tak nakurwiał
jakby mi stamtąd miał obcy wyskoczyć.
no ale żeby było lepiej w ostatnich dniach choroby dopadło mnie jakieś zatrucie czy coś i jak straciłam 2,5 kg tak do tej pory nie odzyskałam.
i ktoś pomyśli, no głupia, schudła 2 kg i narzeka, no i macie rację, zajebista sprawa, noszę o rozmiar mniejsze ubrania,
ale kurwa tak jak mnie to was chyba dupa nigdy nie bolała.. -.-

- kryzys wieku młodzieńczego - naukowcy powinni zastanowić się nad wprowadzeniem takiego terminu, bo takie zjawisko jest coraz częściej spotykane
[przynajmniej ja to zauważam ;p] no kurwa, zdziadziałam do reszty, nie chce mi się chodzić na imprezy, pić, tańczyć, wychodzić, wydurniać itd., chyba za bardzo wyszumiałam się w lo.
wiem, że czasem to jest wkurwiające, że się zachowuję jak stary pryk i już
więcej życia jest w zdechłym kocie niż mnie, no ale litości.
po takiej ilości ZASRANEGO stresu, kolokwiów, zjebanych wakacji, ciągłych kłótni z niektórymi, presją otoczenia i wielu wielu innych, trudno żebym miała naładowane akumulatorki i
zapierdalała wszędzie jak głupia.

dlatego APEL - odpierdolić się ode mnie. :))
jak mam ochotę wyjść to wyjdę, jeśli nie to nie zmuszać, bo w tym czasie mogę poczytać, pogotować, pospać i poleżeć do góry dupą!
a jeśli dla was to nie rozrywka to..
pocałujcie mnie w dupę! :))
ja lubię spędzać czas z ludźmi, których kocham i staram się robić to jak najczęściej, ale czasem potrzebuję chwili tylko dla siebie i nikt nie ma prawa mi tego zabronić, a że ostatnio potrzebuję tego trochę więcej..
to wasza wina! :))
byście mnie nie strofowali, wkurwiali, doprowadzali do płaczu to by tak nie było, a teraz macie, co chcecie i
takiego wała jak Polska cała, że mnie gdzieś wyciągniecie. :D

pewnie znalazłoby się tu jeszcze więcej moich narzekań, bo w tym jestem
niezaprzeczalnie zajebista [zresztą jak każdy szanujący się polak ;p], ale po chuj się dołować i wkurwiać tak na początek nowego roku, który z założenia i wszelkich życzeń ma być lepszy niż uprzedni?

zatem na ten nowy mam wiele życzeń i planów i nie będę ich zdradzać, by nie zapeszyć ;)
ale jeśli mi się uda, to będę mniej lub bardziej szczęśliwa, ale wiecie co naprawdę marzy mi się na ten nowy rok?
zero problemów, ludzkiej głupoty i wkurwiania mnie.
i choć wiem, że to wszystko jest mało możliwe i prawdopodobne to wolę mieć cichą nadzieję ;)

bo zawsze jeśli się nie uda mogę:
a) kogoś opierdolić
b) komuś wpierdolić
c) mieć na to wyjebane

i jeśli mogę to tego sobie będę życzyć. ;)

słowo na zakończenie - chuj mnie już obchodzi jaki był tamten rok, zaczął się nowy i mam nadzieję, że będzie o niebo lepszy.
i niech każdy, kto mnie wkurwi liczy się z tym, że tak go opierdolę, że wolałby zjeść swoje gówno zamiast kłócić się i wchodzić w konflikt ze mną :))

hasło przewodnie - no stress i pierdolę. ;)
szczęśliwego nowego 2010! :D

Brak komentarzy: