środa, 11 lipca 2012

Wielki come back!

No i powracam w wielkim stylu. Nie było mnie tu 2 lata [ździebko czasu minęło], ogromnie dużo się zmieniło, ale jak zwykle nie o tym mam zamiar pisać, bo nie dla psa kiełbasa [czyt. nie dla internetowych stalkerów moje życie].
O czym tu napisać? Za dużo tematów do obrobienia: a to afera Figuski&Wojewódzki, a to porażka na Euro 2012, a to Lato [pajac skończony] stołek ciągle grzeje, a to Siatkarze nasi cudowni LŚ wygrali [<3], a to Fornalik nowym trenerem, a Smuda nagle wróg publiczny number 1 in Poland, a to działkowcom chcą działki zapierdolić, a to pajace z PISu [i nie tylko, o zgrozo!] chcą In Vitro zakazać, a to Radwańska prawie Wimbledon wygrała, a to się zbliża wesele i sram, a to licencjata mam i się właśnie chwalę, o! A to pracę mam i to bardzo fajną, a to na mgra się wybieram i będę szydzić z niewykształciuchów, a to stałam się zakupoholiczką, a to planuje wyjazd w ciepłe kraje [bo ze mnie zwierzę ciepłolubne], a to właśnie [jak zwykle zresztą] obnażam nieco swoje życie, chociaż miałam tego nie robić. [a ciul, a chuj - jak kto woli]
Sprawa jest prosta, ja piszę, Wy czytacie. Ja się produkuję, a Wy tylko łapczywie skanujecie tekst [tak, tak, przejrzałam Was, bo taką mam pracę]. Więc na razie na tym skończę, bo i tak nie odczytacie tekstu dłuższego niż parę akapitów.

Słowo na papa:
C'est la vie! Such is life! Albo jak kto woli: Takie życie!
Sayonara! Auf Wiedersehen! Goodbye! I nara! Do następnego posta.

niedziela, 13 czerwca 2010

zakończenie bez happy-end'u, ale jest mi wesoło jak ja pierdole :D

życie jest dziwne, ludzie to trepy, wszystko mnie wkurwia, a nauki nie ubywa, czyli sesjo zgiń!
wiodę typowe życie studenta [no może jednak nie takie typowe, bo na poprawki się nie szykuję, przynajmniej nie mam takiego zamiaru, alkoholu nie tykam, bo nie mam ochoty, a na imprezie nie byłam od ponad 4 miesięcy, słoooodko]
w każdym bądź razie, przyszło lato - megakurwawyjebane temperatury z dupy, przyszedł czas na sesję i człowiekowi odpierdala, bo co innego mu pozostało? :DDDDDDDDD
ponadto coraz częściej udaje mi się dowiedzieć jak daleko sięgnąć może ludzka głupota i zastanawiam się na jakim punkcie skończy się ten wyścig? :D
to emocjonująco-demotywujące, gdyż ręce, majty, cycki a nawet rzęsy mi już opadają. :D
ale co z tego? nie chce mi się w to ingerować, bo nie chce mi się denerwować, wolę spokojnie sobie patrzeć i w myślach się naśmiewać ;) oczywiście, że normalnie bym się odezwała, ale po co? to nie dotyczy bezpośrednio mnie, krzywda mi się nie dzieje, przynajmniej fizyczna [a psychiczna to taka, że bardzo boli mnie głupota tego świata] a poradzić na to chyba nic nie mogę.
zatem jedyne najprostsze rozwiązanie to CZEKANIE, aż ta banda idiotów sama się wykończy, a to będzie cudowny widok, ahhhh. ;)

hmmm.. zanim naskrobałam pierwsze zdanie cofnęłam się do poprzedniego wpisu i zdałam sobie sprawę, że nie wypełnię jednak wszystkich zamierzonych punktów, dlaczego? bo JAM JEST PAN I WŁADCA. ;) [i oczywiste, że ja rządzę wszystkim, co dzieje się w mojej głowie nie?]

ZATEM:
po pierwsze - pesymistką to nie jestem i chyba nigdy nie byłam, po prostu lubię dosadnie mówić o tym, co mi nie pasuje, a że mówię to CZĘSTO I GŁOŚNO, bo ludzie to trepy, to już nie moja wina ;p nie ja się muszę zmieniać. :D [moja życiowa dewiza? wady ma każdy człowiek, zamiast starać się ich ukryć, postaraj się wykorzystać je w taki sposób, by stały się przydatne w codziennym życiu. No i najważniejsze, głośno się do nich przyznawaj - wtedy wszystko uchodzi Ci na sucho, bo przecież jesteś tylko człowiekiem, a błądzić i być niedoskonałym jest rzeczą ludzką, nieprawdaż? ;)]
a mi z tym całkiem dobrze, przynajmniej nie jestem kłębkiem nerwów, ani bombą zegarową, która przy najmniejszym wstrząsie może odpalić.
Po prostu każdy, kto choć trochę mnie zna, wie, że jak mnie wkurwi, to nie musi długo czekać na moją reakcję, gdyż jest ona NATYCHMIASTOWA. ;)
poza tym [co niektórym może wydać się chore ;) pozdrawiam serdecznie :D] bluzganie i możliwość dokopania komuś, kogo intelekt [w określonej jedynie sytuacji, nie na co dzień, bo tego nie oceniam, zostawiam to frajerom od testów IQ, które i tak o kant dupy trzasnąć można, bo Howard Gardner udowodnił, że człowiek nie ma jednej inteligencji, o tak SLA jest cudowne] jest mniejszy niż tłuczka do mięsa oraz ponarzekania na to jaki świat jest głupi, sprawia mi jakąś niewyobrażalnie wielką przyjemność. [jestem dziwna? no może ;) ale halo, halo, hejterzy? mordy w kubełek :)) nigdy nie powiedziałam, że i ja się nie mylę i że jestem idealna, bo nie jestem, także STFU ;)]
z listy można skreślić kolejny punkt - przestać narzekać - bo się nie da, po prostu się nie da, narzekanie to moje drugie imię i ulubione hobby, taka już jestem, pogódźcie się z tym. ;p
a no i kochani brać się za siebie już nie muszę, bo brnę żywiołowo do celu i jest dobrze, nie zamierzam tego zmieniać, bo ta pozytywna energia trzyma mnie przy życiu, parę osób wciąż daje mi siłę i na tym bazuję. A że wszystko się zmienia i już nie jest jak kiedyś? mówi się trudno, kocha się dalej. ;)

hmmm.. a tak naprawdę to nie wiem o czym chciałam napisać, chyba o niczym konkretnym, jak zwykle naszła mnie ochota na narzekanie i upust wszystkich zasiedziałych we mnie niedogodności losu. :D

i gwóźdź wieczoru *fanfary* - MAM WYJEBANE!
to zdanie idealnie oddaje mój stan ducha! mam wyjebane na wszystko!
and I love all my haters! <3 I do really lov ya suckers! :D

niedziela, 3 stycznia 2010

pif, paf! and you're dead. ;)

bardzo dziwne, że nie pisałam na blogu przynajmniej jakieś 7 miesięcy, a teraz prawie codziennie [whatever, ja zawsze dziwna byłam ;p]
co jeszcze bardziej mnie dziwi zaczynam realizować postanowienia noworoczne.. Oo'
dziwne co? xDDD
wydawać, by się mogło, że do samego 'przetrawienia' i przygotowania psychicznego i pogodzenia się z tym, że takowe się ma potrzeba przynajmniej miesiąca.
tymczasem ja już dzisiaj [w imieniny mojej mamusi, którą bardzo kocham <3] zniszczyłam jedną osobę do tego stopnia, że trzasnęła drzwiami i wyszła. ;)
i w sumie dobrze, cieszę się, bo jej się należało, a ja nie pozwolę na to, by mojej mamie robiono przykrość, tym bardziej w taki dzień.
to nic, że zostanę wydziedziczona, to nic, że mnie pół rodziny znienawidzi - mam to gdzieś. :))
wierzcie lub nie, jak to się niektórym może wydawać, dla mnie pieniądze się nie liczą ;) zwłaszcza jeśli mam wybierać pomiędzy miłym słowem, szczerą miłością, a brudną kasą ;)
zawsze, ale to zawsze wybrałabym szczere uczucia, bo pieniądze szczęścia nie dają, a powiedziałabym wręcz, że psują wszystko to, na co długo pracowaliśmy, bo niestety niszczą ludzi i to bardzo..
ale żeby tak nie pisać o niczym to muszę dopisać jeszcze parę rzeczy do swoich dennych postanowień ;p choć te powinno być tym najważniejszymi:

- MUSZĘ PRZESTAĆ BYĆ TAKĄ PESYMISTKĄ - wszak mam naprawdę tyle powodów do radości, muszę odnaleźć w sobie tę siłę, tę dawną mnie, która umiała zacieszać z najmniejszego drobiażdżka ;)
i przestać się wszystkim przejmować, bo osiwieje w końcu ;p [rozpierdolę te sesję :D]

- MUSZĘ PRZESTAĆ TYLE NARZEKAĆ - bo kurde jak patrzę na swoje poprzednie wpisy, z roku na rok jest ze mną coraz gorzej ;p owszem pewnie działo się dużo złego, wiadomo zmiany jakieś, stresy czy coś, no i nie będę ukrywać, że narzekać lubię i jestem w tym świetna xDDDD ale w końcu przychodzi mi z tego więcej kłopotów i zmartwień niż dobrego. ;)

- MUSZĘ W KOŃCU WZIĄĆ SIĘ ZA SIEBIE - brnąć do celu, spontanicznie, energicznie, żywiołowo i z pozytywnym nastawieniem, bo to przecież już połowa sukcesu ;)
i naszła mnie taka refleksja, po obejrzeniu filmu woody'ego allena - wszystko gra, film mówił dużo o szczęściu, a ja po nim powiedziałam, że ja w życiu mam go chyba niewiele, ale dzisiaj zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo się myliłam.
mam mnóstwo szczęścia, fartu i wiele dobrego mnie w życiu spotkało i nie mogę przestać o tym zapominać!

słowo na zakończenie - biorę się za siebie! no w końcu! muszę znaleźć w sobie pokłady tej niespożytej energii i zacząć przypominać sobie te beztroskie lata dzieciństwa, by mieć siłę i uśmiech na każdy dzień i patrzeć optymistycznie na zbliżająca się przyszłość. :))

sobota, 2 stycznia 2010

żegnaj chujku! czyli 2009 nareszcie za nami. ;)

tak tak, już wiem co sobie wszyscy na wstępie pomyślą, że miałam niesamowicie chujowy rok
[na szczęście już miniony od paru [(sic!)] dobrych godzinek].
no i w pewnym sensie można tak stwierdzić, choć prawdopodobnie w całkowitym rozrachunku, biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia, sumując plusy i minusy, rozważając za i przeciw
[o mamo, jak wiele jest określeń reasumujących, nieprawdaż?] musiałabym powiedzieć, że pomimo wszystko wydarzyło się w nim z pewnością dużo więcej dobrego niż złego.
więc what the hell? przecież powinno być good, nie?
no ale jak to zwykle bywa, uważając się za francuskiego pieska, muszę stwierdzić, że może good to było, ale na pewno nie perfect.
no i znowu się odezwę jakiś frajer niepytany i powie, że przecież nobody or nothing is perfect, no i pewnie będzie miał rację, ale ja mu na to - chuj mnie to obchodzi. ;)
daję z siebie 100 % to chyba oczekuję tyle samo w zamian co?
ale nie, to nasze kurwa jebane, wydymane w chuj życie ma dla nas inne scenariusze,
no i tak, macie rację, jestem niewdzięczna, ale co z tego?
nie proszę nikogo o rozgrzeszenie. ;)
ale czasem rzeczy o wiele bardziej
[jakby się mogło niektórym wydawać] przyziemne, mają dla mnie o wiele większe znacznie niż spełnienie najskrytszych marzeń.
no a żeby już tak nie owijać w bawełnę to może przejdę do jakichś podsumowań?
i nie obawiajcie się, nie będzie, jak to zwykle bywa postanowień noworocznych
[choć kto wie co może się zdarzyć po parudziesięciu minutach pisania, jak to zwykle u mnie bywa, zazwyczaj przeczę sama sobie, a to nic nowego].
więc jak widzicie w tym głośnomyślowym [o jakieś nowe słowo stworzyłam] nawiasie, wszystko w tym tekście się może zdarzyć, więc nie wierzcie mi na słowo. ;)

no dobra, przejdźmy do konkretów: ten rok był niezaprzeczalnie chujowy, pickowy
[jak kto woli, nie chcę wyjść na jakąś seksistkę czy coś], bo po prostu mi nie leżał i dzięki bogu
[jeśli takowy jest to pewnie dzięki niemu, jeśli nie to może dzięki następstwu dnia i nocy, co objawia się tzw. kalendarzem] już się skończył. ;)
jakieś podsumowanie? no wypada coś w taki deseń naskrobać, no to macie.

nie wiem jak to nazwać, więc napiszę 'złego dobre początki':

- studniówka - no owszem, znajdzie się tu taka rzecz, bo dla każdego [przynajmniej ja tak uważam] powinna być to niezapomniana noc.
ja bez rewelacji i zbytnich fajerwerków, ale jakoś ją przeżyłam
[w 11-cm szpilach - sic! :D] przejadłam, przepiłam, przetańczyłam - wraz z otwierającym imprezę polonezem.
[brawa dla mnie - byłam w 2 parze!] dlatego też datę 13 lutego 2009 [tak, kochani to był piątek ;p] w kalendarzu zaznaczę na kolorowo. ;)

- rocznica - o mamo, właśnie zauważyłam, że to fatalnie brzmi, a już bardziej tandetnie zabrzmi, gdy ogłoszę wszem i wobec, że wypadała.. dzień po studniówce, czyli 14 lutego [nie mylicie się to nasze 'ukochane' walentynki ;p]a mój luby miał nosa, żeby wyznaczyć nam na takie 'święto' w tak bardzo znienawidzoną przeze mnie datę. ;p
spędziliśmy ją leniwie, bo odsypiając całonocne balowanie, ale wcale nie żałuję, uważam, że to najlepszy sposób na uniknięcie całego tego szumu, kiczu i tandety wylewającej się zewsząd.
dla mnie to kolejny wyjątkowy dzień z kimś bardzo mi bliskim, w sumie nie rozumiem też idei obchodzenia rocznic, bo po co celebrować zawarcie związku i poświęcanie sobie w tym dniu jakiejś wyjątkowej uwagi, sztucznego zaangażowania itd.
[nie mówię, że tak u nas jest, ale pomimo wszystko nie lubię tego wymuszonego 'celebrowania']
dla mnie każdy dzień jest okazją do świętowania, dlatego, że mam kogoś, kto mnie pokochał taką, jaka jestem. ;)
[wybaczcie, ale zabrzmiałam jak bridget jones -.-]
może to naiwne, ale przynajmniej szczere.

- heineken open'er festival - w moim szczęśliwym kalendarzu nie może zabraknąć daty - 5 lipca 2009, zdarzyło się bowiem tego dnia coś wyjątkowego, niezapomnianego, surrealistycznego i do tej pory nie wierzę, że brałam w tym udział. ;)
mianowicie, w końcu po 12 latach marzeń, zobaczyłam na żywo The Prodigy, nawet nie będę się rozpisywać jak to wszystko było, bo relacja przyćmiłaby w ogóle te marne rozważania na temat zakończonego roku
[choć nie wątpię, że co po niektórzy po stokroć woleliby to pierwsze ;p]
i nie pytajcie mnie dlaczego nie usiadłam zaraz po koncercie i tego nie opisałam, bo odpowiedź jest prosta - nie byłam w stanie, bo nie spałam od 38 h ;p
poza tym takie wspomnienia zostawiam tylko dla siebie, choć chciałabym to wykrzyczeć całemu światu, więcej satysfakcji zapewni mi chyba nieudostępnianie tych informacji światłu dziennemu.
zatem powiem tyle - ludzie są pojebani, zarówno pozytywnie jak i negatywnie, pkp ssie pałki, Lilly Allen to pusta lala, OSTRy czasami się powtarza, a The Prodigy wyjebało mnie w kosmos.
Jest jeszcze dużo więcej takich szczegółów, ale wolę delektować się nimi w mojej wyobraźni. ;)


- studia - tak, na pewno sukcesem jest, że na owe się dostałam, ponadto na te, na które chciałam/założyłam, że pójdę, drobnym szczegółem jest to, że dopiero podczas 2 rekrutacji i że planowałam obrać zupełnie inny
[choć tak samo mnie interesujący i spełniający mnie] kierunek.
bawię się w studiowanie, starając się przyswoić nieco więcej niż inni z języka angielskiego.
na szczęście w miarę upływu czasu sprawia mi to coraz więcej przyjemności, choć początki były ciężkie.
dziwnie jest mi się też wypowiadać tak przed sesją, bo tak naprawdę ona pokaże na ile daję sobie tam w ogóle radę, ale żeby się pochwalić, powiem, że z licznych
[niestety -.-] kolokwiów, nie zaliczyłam jak do tej pory tylko JEDNEGO, no i wolę żyć w błogiej nieświadomości przez resztki wolnego ile z pozostałych oblałam. ;)
ogółem w chuj się boję, jest ciężko, czasami nie wyrabiam, ale na szczęście mam całkiem zajebistą grupę, więc razem dajemy jakoś radę.
[choć zdarzają się i tacy motherfuckers, którym mam ochoty oczy wydrapać i dać do zjedzenia, no ale cóż, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził ;)]

czy zdarzyło się więcej dobrego? i owszem i były to niezapomniane i niesamowite chwile, ale nie chcę ich opisywać, bo pozostawiam je tylko dla siebie.
musicie się zadowolić tym, co macie. ;)

skoro były 'złego dobre początki' to teraz czas na 'szatańskie finały':

- matura - no i powiecie o co mi chodzi, skoro zdałam i się dostałam na studia? ale ja na to kurwa ssijcie pałki aż po jajca! "matura to pikuś", "oj nie przejmuj się każdy debil zdaje", "dasz sobie radę" i te inne teksty możecie sobie o kant dupy trzasnąć! powiem jedno - bullshit! i jeśli zastanawiacie się o co mi chodzi, to już wam mówię kurwa o co:
O to, że nienawidzę takiego stresu, że jestem jebanym lamusem, bo na ustnym ang. tak mnie zesrało, tak mnie zeżarł strach, że aż mi siebie kurwa żal -.-
że po chuj się mamy uczyć 3 lata i zapierdalać na jebane kursy, skoro i tak z nas robią kurwa cyborgi, co mają się wpasować w klucz? i po chuj mi wszystkie moje inne umiejętności skoro kurwa nie będę umiała myśleć ramowo i zapierdolę maturę?
no pytam po chuj?! -.-
ale mniejsza, zdałam strasznie kiepsko [przynajmniej wg moich kryteriów] i nie jestem z tego jebanego świstka wcale zadowolona, pociesza [sic!] mnie jedynie fakt, że w dzisiejszych czasach i tak można sobie nim tylko dupę podetrzeć, ale niestety jest potrzebny, by dostać się na studia..
i weź tu bądź kurwa mądry. -.-


- niemcy -
kurwa chuje zajebane, dziwki hitlerowskie i śmiecie! nienawidzę, nienawidzę i po stokroć nienawidzę! nie potrafię powiedzieć o nich ani jednego miłego zdania oprócz stwierdzenia faktu, że mają dobrą sieć dróg i autostrad.
oprócz tego są chamscy, brzydcy, niemili, pierdolnięci a ich zajebany frankfurt się kurwa do PABIANIC NIE UMYWA!
pojechałam tam do pracy i mam nadzieję, że już nigdy tam nie wrócę, nigdy, przenigdy!
nienawidzę! i mogłabym tak pisać godzinami o tym, ale nie chcę im poświęcać tu tyle miejsca.

- wakacje - no to była poezja, jeden kurwa wielki niewypał.. chuj, że opierdalałam się od kwietnia do października, naprawdę jeden wielki chuj.
bo co mi po tym, jak w międzyczasie srałam, bo miałam matury, srałam, bo czekałam na wyniki matur, srałam, bo czekałam na to czy się dostałam na studia, srałam, bo się nie dostałam i szukałam innych opcji, srałam, bo byłam w jebanych niemczech i myślałam, że z mostu skoczę, srałam, bo jak najszybciej chciałam wrócić do Polski, srałam, bo marzyłam o wakacjach za granicą, a byłam jedynie w niemczech
[kurwa ironia losu -.-], srałam, bo mnie ciągle ludzie wkurwiali, srałam, bo se flaki wypruwałam żeby pojechać gdzieś razem, a jeden wielki chuj wyszedł, srałam, bo mi było przykro, srałam, bo pracy nie było, srałam, bo się zbliżały studia i srałam, bo mi się kurwa absolutnie nic nie chciało!
i ogółem to podsumuję to tak -
miałam kurwa mega zasrane wakacje i mam ochotę zesrać się na wszystkich, którzy się do tego przyczynili!

- chorowanie - tak, jestem kaleką i w ogóle imają się mnie wszystkie możliwe schorzenia i paskudne choróbska
[aż dziw bierze, że mnie świńska ominęła - tfu, tfu kurwa!] jak kurwa na złość przez cały rok miałam jakieś jebane uczulenie przy ustach, bolało, swędziało, szczypało, łuszczyło się, sączyło się i chuj wie jeszcze co i idę do jebanego dermatologa, przeprowadza ze mną wywiad ja tam pieprzę, że matura, że praca, że studia, że chuj tam jeszcze co, bo jak widać było w karcie mam już 19 lat, a tu mi lekarz wypierdala z pytaniem -
"a miała Pani w tym roku dużo stresów?"
a ja kurwa oczy jak 5 złotych i zbieram szczękę z podłogi -
NO NIE KURWA, WCALE! -.-
głupota ludzka nie zna granic.. i przeraża mnie to coraz bardziej, że szerzy się już nawet wśród rzekomych 'fachowców'. -.-
później na sam początek studiów
[trzeba mieć kurwa szczęście -.-] się przypałętało jakieś jebane grypsko, tak mnie powaliło, że tydzień mur-beton w wyrze i ani się podnieść, ani usiąść, ani się zesrać.
to jak się okazało był jednak tylko początek
[tak, było jeszcze lepiej :D] bo za 2 tygodnie dopadło mnie takie zapalenie oskrzeli, czy tam jebanych płuc
[przez zakurwiałą astmę -.-] że 2,5 tygodnia nie mogłam z łoża mojego cudownego wstać, ani ręką ruszyć, anie pierdnąć, ani się napić wody, bo brzuch od kaszlu mnie tak nakurwiał
jakby mi stamtąd miał obcy wyskoczyć.
no ale żeby było lepiej w ostatnich dniach choroby dopadło mnie jakieś zatrucie czy coś i jak straciłam 2,5 kg tak do tej pory nie odzyskałam.
i ktoś pomyśli, no głupia, schudła 2 kg i narzeka, no i macie rację, zajebista sprawa, noszę o rozmiar mniejsze ubrania,
ale kurwa tak jak mnie to was chyba dupa nigdy nie bolała.. -.-

- kryzys wieku młodzieńczego - naukowcy powinni zastanowić się nad wprowadzeniem takiego terminu, bo takie zjawisko jest coraz częściej spotykane
[przynajmniej ja to zauważam ;p] no kurwa, zdziadziałam do reszty, nie chce mi się chodzić na imprezy, pić, tańczyć, wychodzić, wydurniać itd., chyba za bardzo wyszumiałam się w lo.
wiem, że czasem to jest wkurwiające, że się zachowuję jak stary pryk i już
więcej życia jest w zdechłym kocie niż mnie, no ale litości.
po takiej ilości ZASRANEGO stresu, kolokwiów, zjebanych wakacji, ciągłych kłótni z niektórymi, presją otoczenia i wielu wielu innych, trudno żebym miała naładowane akumulatorki i
zapierdalała wszędzie jak głupia.

dlatego APEL - odpierdolić się ode mnie. :))
jak mam ochotę wyjść to wyjdę, jeśli nie to nie zmuszać, bo w tym czasie mogę poczytać, pogotować, pospać i poleżeć do góry dupą!
a jeśli dla was to nie rozrywka to..
pocałujcie mnie w dupę! :))
ja lubię spędzać czas z ludźmi, których kocham i staram się robić to jak najczęściej, ale czasem potrzebuję chwili tylko dla siebie i nikt nie ma prawa mi tego zabronić, a że ostatnio potrzebuję tego trochę więcej..
to wasza wina! :))
byście mnie nie strofowali, wkurwiali, doprowadzali do płaczu to by tak nie było, a teraz macie, co chcecie i
takiego wała jak Polska cała, że mnie gdzieś wyciągniecie. :D

pewnie znalazłoby się tu jeszcze więcej moich narzekań, bo w tym jestem
niezaprzeczalnie zajebista [zresztą jak każdy szanujący się polak ;p], ale po chuj się dołować i wkurwiać tak na początek nowego roku, który z założenia i wszelkich życzeń ma być lepszy niż uprzedni?

zatem na ten nowy mam wiele życzeń i planów i nie będę ich zdradzać, by nie zapeszyć ;)
ale jeśli mi się uda, to będę mniej lub bardziej szczęśliwa, ale wiecie co naprawdę marzy mi się na ten nowy rok?
zero problemów, ludzkiej głupoty i wkurwiania mnie.
i choć wiem, że to wszystko jest mało możliwe i prawdopodobne to wolę mieć cichą nadzieję ;)

bo zawsze jeśli się nie uda mogę:
a) kogoś opierdolić
b) komuś wpierdolić
c) mieć na to wyjebane

i jeśli mogę to tego sobie będę życzyć. ;)

słowo na zakończenie - chuj mnie już obchodzi jaki był tamten rok, zaczął się nowy i mam nadzieję, że będzie o niebo lepszy.
i niech każdy, kto mnie wkurwi liczy się z tym, że tak go opierdolę, że wolałby zjeść swoje gówno zamiast kłócić się i wchodzić w konflikt ze mną :))

hasło przewodnie - no stress i pierdolę. ;)
szczęśliwego nowego 2010! :D

wtorek, 26 maja 2009

"by zniszczyć te marzenia to musiałbyś nas zabić.."

O.S.T.R.y dobrze prawi, wszak dobry to, godny szacunku i podziwu człowiek! :D
[którym w rzeczy samej go darzę ;p]
ale na początek ogłaszam wszem i wobec, że - KOCHAM SWOJĄ MAMĘ ;)) i nie tylko ze względu na to, że dzisiaj ma w kalendarzu swój wyjątkowy dzień [bo tak to wszyscy wtedy mówią ;p]
ale dlatego, że jest jaka jest i pomimo nieporozumień co dzień daje mi siłę do działania, daje mi motywację, wsparcie i pokazuje na ile człowieka wstać i jak może być silny.
Dziękuję Ci. <3

no a teraz żeby było jeszcze milej.. zaczęły mi się w końcu WAKACJEEEEEEEEEEEE! :DDD
[zajebiste uczucie, normalnie rozpierdala mnie wewnętrznie ;p]
dotrze do mnie co prawda za jakiś czas, ale fajnie się pochwalić, sa sa sa. ]:-> xDDDD
ponadto skończyły się już w końcu te nieszczęsne matury, które przyprawiały mnie o mdłości i nieco nadszarpnęły zdrowie -.-
ale już bez narzekania, bo się w końcu skończyły! :D

a statystyki?

pisemne:
- te, których byłam pewna, pewnie zjebałam :D
- te, których się najbardziej bałam, poszły gładko ;)

ustne:
- te, niepotrzebne do niczego wyśmienicie, choć mogło być lepiej ;p
- te, najważniejsze zjebałam -.-
[co czyni mnie największym debilem jakiego świat widział i zasrańca do kwadratu, bo tak się zesrałam ze strachu, że zapomniałam języka w gębie i nawijałam jak jakiś człowiek buszu, bez ładu i składu ;p]

no ale cóż, ujmę to krótko - jebać! :D
skillsy jakieś tam podobno mam, farta w życiu czasem też, no i mnóstwo marzeń, więc nie pozostało mi nic innego jak czekanie na wyniki i wyrok - czy dostanę się na studia marzeń. ;))

aleeee panowie i panie nie załamuję rąk, nie dostanę się na studia to mam plan b, ba! nawet mam plan c! :D
otóż od dziecka marzy mi się gotowanie, tak tak, gotowanie :))
[na swoją obronę powiem, że jeszcze nikogo nie otrułam i nie zabiłam swoim jedzeniem ;p]
ahhh.. nakładanie na talerz miłości i podawanie swoich uczuć ludziom jak na tacy :D
o taaaak, moja własna restauracja, program w tv, poznanie Tony'ego Bourdaina, Nigelly Lawson.. <3 [ahhh to by było coś! :D]

więc wiecie, jak nie będę wam nawijać biegle w języku obcym to was będę karmić, nie będzie chyba tak źle co? ;p

zaczyna się chyba lepsza era, minęły już te niepotrzebne stresy, przyszedł czas na relaks i odpoczynek, to i mój humor, który szwankował przez cały uprzedni rok, się poprawił. :))
teraz tydzień wolnego, odpoczynek po pełnym wrażeń wyjeździe w góry, poszukiwania pracy i 3 miesiące do wyjazdu! :D
marzy mi się polinezja francuska <3 ale na nią musiałabym pracować 3 lata, a nie miesiące. -.- xDDDD
na razie zadowoli mnie coś innego, byle z najbliższymi. <3


pisząc słowo na zakończenie użyję utworu Mariki, który ubóstwiam -

od pewnego czasu mocno wierzę w cuda,
że rzeczy szalone potrafią się udać,
i tak programowo zakładam pozytywny obrót spraw,
odrzucam strach, perspektyw brak i nic-nie-chcenie,
na lepsze może zmienić się i ja to zmienię.. :))

poniedziałek, 4 maja 2009

blind.

i co tym razem?
no cóż, skończyłam pewien etap w swoim życiu, tak panowie i panie mogę pochwalić się świadectwem ukończenia szkoły średniej.
tak, jestem po pierwszym egzaminie maturalnym, a jutro czeka mnie następny i tak aż do 22 maja.
i co z tego? no pytam się, co z tego?
co mi po tym wykształceniu średnim, po nic nie znaczącym świstku jakim w tych czasach jest matura i dostaniu się na wymarzoną anglistykę?
no co mi po tym?
dopiero teraz widzę jak to wszystko mnie unieszczęśliwia.
pogoń za ocenami, ten cały wyścig szczurów, ta presja - po co to komu?
współczuję ludziom, którzy brali to wszystko na serio tak jak ja.
oceny? niby mi na nich nie zależało, ale co z tego skoro głupia ambicja podpowiadała żeby zawsze być najlepszą? co z tego skoro rodzice oczekiwali coraz więcej i więcej.
no co z tego?
matura? nie odczuwam stresu, ale wkurwia mnie to, że muszę przejmować się wynikiem, wkurwia mnie ten cały ślepy i bezużyteczny system.
i co z tego? jestem jedną z wielu, która narzeka i nie może nic zmienić.
co mi po studiach? chcę się rozwijać, spełniać, ale czy jeszcze warto?
co człowiekowi po marzeniach, co w tych czasach one znaczą?
ktoś w ogóle w biegu, w sprawach dnia codziennego pamięta jeszcze o tym, że warto być szczęśliwym?
ja zapomniałam.
coraz częściej poddaję wątpliwościom wszystko, co robię.
zapomniałam już o tym wszystkim, co kiedykolwiek mnie cieszyło, o takich małych rzeczach.
teraz ciągle są problemy.
zdrowie, szkoła, matura, nawet głupi brak pieniędzy na przyjemności.
jak tu się z czegokolwiek cieszyć?
zapomniałam chyba nawet jak to jest być zakochaną pomimo posiadania wspaniałych przyjaciół i kogoś, kto właściwie pokazał mi jak to jest kochać.
i powiedzcie mi, co mi po tym wszystkim, co nie ma najmniejszego znaczenia?
jestem nieszczęśliwa, jestem bardzo nieszczęśliwa.
zdrowie? ciągłe problemy i komplikacje, zdążyłam się już przyzwyczaić, ale czy ciągle coś musi być nie tak? dlaczego?
szkoła i matura? a były, będą i wciąż sprawiają mi kłopoty i kojarzą się raczej z przymusem, trudnościami i smutkiem niż czymś dobrym. kto wie, może za parę lat będę myśleć inaczej, zatęsknię za liceum i latami, które w nim spędziłam.
na pewno tak będzie, ale teraz, teraz jest źle, teraz chcę już końca tego obłędu.
pieniądze? heh, zawsze jest ich mało, to oczywista sprawa, ale no cóż, trudno się nie przyznać, że w dzisiejszych czasach to nie problem.
przyjaciele? jestem im winna przeprosiny, bo ich zaniedbuje. bo nie mam czasu, ochoty i cierpliwości.
co się stało? dlaczego? nie mam pojęcia, ale powinnam ich przeprosić, bo dotychczas to oni byli moją siłą napędową.
miłość? jestem w niej trudna, wymagająca, ciężko mi dogodzić, ciągle znajduję nowe problemy.
ale teraz? no cóż, należy mi się chyba jakaś nauczka, zbyt dużo dobrego mnie spotkało, a ja nie umiem tego docenić.
no i pytam się, dlaczego do cholery tak jest?

gdzieś zgubiłam sens co? ciężko, cholernie ciężko, bo brakuje mi w moim życiu świeżości, pasji, brakuje mi szczęścia.
tak bardzo chciałabym poczuć się szczęśliwa, beztrosko spojrzeć w przyszłość i nie przejmować się tym, co mnie czeka.

słowo na koniec - szukaj szczęścia, szukaj go tam, gdzie na pozór może go nie być.

środa, 11 lutego 2009

pure love. <3

tak, przyznaję się jestem uzależniona od muzyki.
tak, słucham jej ciągle, idąc do szkoły, w domu, przed snem, jadąc w daleką podróż.
tak, towarzyszy mi w najważniejszych momentach mojego życia.
tak, bez niej jest mi źle, smutno i nijako.
tak, słucham tak wielu gatunków, że trudno mi powiedzieć, który jest moim ulubionym.

czy to wszystko przekonuje was do tego, by stwierdzić, że jestem muzycznym maniakiem? :>

bo mnie szczerze mówiąc - nie. ;)
trudno jest opisać słowami miłość, tym bardziej taką miłość.
muzyka jest dla mnie czymś, co pozwala mi oddychać, co pozwala mi wstawać codziennie rano i patrzeć na świat z innej perspektywy niż dnia poprzedniego.
to ona potrafi idealnie odzwierciedlać i zmieniać mój nastrój, potrafi wyciszyć, pobudzić, rozzłościć, zasmucić, rozweselić.
nie znam innej takiej rzeczy, która by to potrafiła.
muzyka jest dla mnie czymś wyjątkowym, od najmłodszych lat.
nieważne czego i w jakiej ilości słuchałam kiedyś, ważne, że słodkie dźwięki rozbrzmiewały już wtedy kiedy byłam małym słodkim szkrabem. ;p
teraz dojrzałam muzycznie, słucham tego, co lubię, tego, co uważam za warte słuchania no i poszerzam swoje horyzonty muzyczne, by nie zamykać się na inne ciekawe gatunki.
poznawanie muzyki daje mi wiele satysfakcji, oczywiście nie zawsze do wszystkiego się przekonuję, ale przecież warto spróbować, jak to się mówi - kto nie ryzykuje, ten nie żyje. ;p
przechodząc do konkretów, bo nie pisałabym sobie bez celu ;p
jestem zafascynowana jedną grupą - The Prodigy! <3
i to zafascynowanie trwa od pierwszego momentu, gdy ich zobaczyłam.
miałam chyba 6 lat, a w telewizji leciał teledysk do utworu "firestarter" i od tamtego momentu jestem w nich zakochana.
jako mały dzieciak przerażał mnie Keith, który wyglądał jak diabeł i tak 'cudownie' śpiewał ;] ale ponieważ od najmłodszych lat interesowałam się tym, co niewyjaśnione, złe, tajemnicze etc. po prostu nie mogłam przejść koło nich obok. ;)
i tak ta miłość trwa po dziś dzień, po drodze było sporo albumów i ulubionych utworów i kolejne odkrywanie ich wielkich możliwości i absolutnego geniuszu Liama. ;)
w tym roku, dokładnie 23 lutego, pojawić się ma ich nowy album - Invaders must die, ja już go mam. [i nie pytajcie jak go zdobyłam xDDDD]




w każdym bądź razie jest cudowny, niesamowity, porywający i doszczętnie mnie zniszczył, po raz kolejny mnie zmiażdżyli.
po prostu zakochałam się na nowo. <3
są niesamowici, a ta nowa płyta, no po prostu brak słów.
żeby się przekonać należy posłuchać, a więc już zachęcam do przesłuchania Omena, Warrior's dance czy Invaders Must Die.


The Prodigy - Omen.



The Prodigy - Warrior's dance (live}



The Prodigy - Invaders must die.



smacznego. ;]


dla mnie ten album oczywiście jest zupełnie inny niż np. mój ulubiony Experience, ale wg mnie jest tak samo niesamowity.
tak więc to kolejna pozycja w mojej muzycznej bibliotece godna polecenia.
już pozostawiła znak na mojej muzycznej psychice.
gorąco polecam. ;]


słowo na zakończenie - chyba nawet mojej dzieci będą słuchały The Prodigy. :D
because it's absofuckinglutely amazing! <3


wtorek, 27 stycznia 2009

co cię nie zabije, to cię wzmocni.

styczeń leniwie zbliża się do końca, wart opisywania?
[pewnie nie, tak jak wszystko na tym blogu. ;) ]
nie wiem, nie jestem w stanie powiedzieć.
na dzień dzisiejszy wiem, że życie nie skończyło zaskakiwania mnie dość niemiłymi niespodziankami.
kolejne dramaty, rozstania i wydarzenia, które, jak sądzę, odbiją się szerokim echem po moim dorosłym życiu.
niestety.. tak to już bywa, że ludzie przychodzą, ludzie odchodzą ;) no cóż - ich wybór.
pomimo łez, bólu po 'stracie' i cierpienia, wiem, że to co się wydarzyło jest cennym doświadczeniem, krokiem naprzód w przyszłość, choć teraz mam wrażenie, że się cofam.
teraz płaczę, zamykam się na innych, ale gdy ten strach przezwyciężę będzie już tylko lepiej, musi! ;))

co ciekawego mnie jeszcze czeka? mnóstwo rzeczy:

- nauka do matury - wbrew pozorom cieszę się z tego, lubię mieć poczucie, że COŚ wiem, że wkładam w swoją edukację dużo energii i przynosi to jakiekolwiek efekty. ;))
być może nie wszystko jest fascynujące i potrzebne, ale chcę skupić się na tym, co kocham - angielski! <3
- przygotowania do studniówki - no cóż może i nie jestem typową nastolatką, ale tak, chcę się do tego dnia dobrze przygotować ;p
sukienka - jest [niepowtarzalna, oczywiście czarna! <3]
buty - są [cudowne, srebrne, 11cm'owe szpilki! <3]
podwiązka - jest [delikatna i jak mówi tradycja - czerwona.]
fryzurowe plany - są [nic nadzwyczajnego, skromność przede wszystkim. ;) ]
pozostaje mi jeszcze obkupienie mojego partnera ;p oraz ostateczne poprawki.
- ćwiczenie poloneza i walca - wyczerpujące, ale ten wysiłek nie idzie na marne! będzie pięknie! :))
- spotkania z przyjaciółmi - trzeba w końcu opić parę praw jazdy, zaliczoną próbną maturę i mój dowód! xDDDD
- leżenie do góry dupą - oczywiście pomiędzy próbami poloneza i walca, nauką i spotkaniami z przyjaciółmi - nie będzie na to zbyt wiele czasu, no ale zawsze coś. ;))
- oczekiwanie na TEN dzień. <3

koniec stycznia i luty zapowiadają się dość emocjonująco, mam nadzieję, że w istocie takie będą. ;))

słowo na zakończenie - jeśli masz plan na siebie, to realizuj go pomimo przeszkód, nawet jeśli ktoś opuści Cię w połowie drogi, nie oglądaj się za siebie, nie trać siły i wiary, rób wszystko, by osiągnąć sukces. ;))