wtorek, 26 maja 2009

"by zniszczyć te marzenia to musiałbyś nas zabić.."

O.S.T.R.y dobrze prawi, wszak dobry to, godny szacunku i podziwu człowiek! :D
[którym w rzeczy samej go darzę ;p]
ale na początek ogłaszam wszem i wobec, że - KOCHAM SWOJĄ MAMĘ ;)) i nie tylko ze względu na to, że dzisiaj ma w kalendarzu swój wyjątkowy dzień [bo tak to wszyscy wtedy mówią ;p]
ale dlatego, że jest jaka jest i pomimo nieporozumień co dzień daje mi siłę do działania, daje mi motywację, wsparcie i pokazuje na ile człowieka wstać i jak może być silny.
Dziękuję Ci. <3

no a teraz żeby było jeszcze milej.. zaczęły mi się w końcu WAKACJEEEEEEEEEEEE! :DDD
[zajebiste uczucie, normalnie rozpierdala mnie wewnętrznie ;p]
dotrze do mnie co prawda za jakiś czas, ale fajnie się pochwalić, sa sa sa. ]:-> xDDDD
ponadto skończyły się już w końcu te nieszczęsne matury, które przyprawiały mnie o mdłości i nieco nadszarpnęły zdrowie -.-
ale już bez narzekania, bo się w końcu skończyły! :D

a statystyki?

pisemne:
- te, których byłam pewna, pewnie zjebałam :D
- te, których się najbardziej bałam, poszły gładko ;)

ustne:
- te, niepotrzebne do niczego wyśmienicie, choć mogło być lepiej ;p
- te, najważniejsze zjebałam -.-
[co czyni mnie największym debilem jakiego świat widział i zasrańca do kwadratu, bo tak się zesrałam ze strachu, że zapomniałam języka w gębie i nawijałam jak jakiś człowiek buszu, bez ładu i składu ;p]

no ale cóż, ujmę to krótko - jebać! :D
skillsy jakieś tam podobno mam, farta w życiu czasem też, no i mnóstwo marzeń, więc nie pozostało mi nic innego jak czekanie na wyniki i wyrok - czy dostanę się na studia marzeń. ;))

aleeee panowie i panie nie załamuję rąk, nie dostanę się na studia to mam plan b, ba! nawet mam plan c! :D
otóż od dziecka marzy mi się gotowanie, tak tak, gotowanie :))
[na swoją obronę powiem, że jeszcze nikogo nie otrułam i nie zabiłam swoim jedzeniem ;p]
ahhh.. nakładanie na talerz miłości i podawanie swoich uczuć ludziom jak na tacy :D
o taaaak, moja własna restauracja, program w tv, poznanie Tony'ego Bourdaina, Nigelly Lawson.. <3 [ahhh to by było coś! :D]

więc wiecie, jak nie będę wam nawijać biegle w języku obcym to was będę karmić, nie będzie chyba tak źle co? ;p

zaczyna się chyba lepsza era, minęły już te niepotrzebne stresy, przyszedł czas na relaks i odpoczynek, to i mój humor, który szwankował przez cały uprzedni rok, się poprawił. :))
teraz tydzień wolnego, odpoczynek po pełnym wrażeń wyjeździe w góry, poszukiwania pracy i 3 miesiące do wyjazdu! :D
marzy mi się polinezja francuska <3 ale na nią musiałabym pracować 3 lata, a nie miesiące. -.- xDDDD
na razie zadowoli mnie coś innego, byle z najbliższymi. <3


pisząc słowo na zakończenie użyję utworu Mariki, który ubóstwiam -

od pewnego czasu mocno wierzę w cuda,
że rzeczy szalone potrafią się udać,
i tak programowo zakładam pozytywny obrót spraw,
odrzucam strach, perspektyw brak i nic-nie-chcenie,
na lepsze może zmienić się i ja to zmienię.. :))

poniedziałek, 4 maja 2009

blind.

i co tym razem?
no cóż, skończyłam pewien etap w swoim życiu, tak panowie i panie mogę pochwalić się świadectwem ukończenia szkoły średniej.
tak, jestem po pierwszym egzaminie maturalnym, a jutro czeka mnie następny i tak aż do 22 maja.
i co z tego? no pytam się, co z tego?
co mi po tym wykształceniu średnim, po nic nie znaczącym świstku jakim w tych czasach jest matura i dostaniu się na wymarzoną anglistykę?
no co mi po tym?
dopiero teraz widzę jak to wszystko mnie unieszczęśliwia.
pogoń za ocenami, ten cały wyścig szczurów, ta presja - po co to komu?
współczuję ludziom, którzy brali to wszystko na serio tak jak ja.
oceny? niby mi na nich nie zależało, ale co z tego skoro głupia ambicja podpowiadała żeby zawsze być najlepszą? co z tego skoro rodzice oczekiwali coraz więcej i więcej.
no co z tego?
matura? nie odczuwam stresu, ale wkurwia mnie to, że muszę przejmować się wynikiem, wkurwia mnie ten cały ślepy i bezużyteczny system.
i co z tego? jestem jedną z wielu, która narzeka i nie może nic zmienić.
co mi po studiach? chcę się rozwijać, spełniać, ale czy jeszcze warto?
co człowiekowi po marzeniach, co w tych czasach one znaczą?
ktoś w ogóle w biegu, w sprawach dnia codziennego pamięta jeszcze o tym, że warto być szczęśliwym?
ja zapomniałam.
coraz częściej poddaję wątpliwościom wszystko, co robię.
zapomniałam już o tym wszystkim, co kiedykolwiek mnie cieszyło, o takich małych rzeczach.
teraz ciągle są problemy.
zdrowie, szkoła, matura, nawet głupi brak pieniędzy na przyjemności.
jak tu się z czegokolwiek cieszyć?
zapomniałam chyba nawet jak to jest być zakochaną pomimo posiadania wspaniałych przyjaciół i kogoś, kto właściwie pokazał mi jak to jest kochać.
i powiedzcie mi, co mi po tym wszystkim, co nie ma najmniejszego znaczenia?
jestem nieszczęśliwa, jestem bardzo nieszczęśliwa.
zdrowie? ciągłe problemy i komplikacje, zdążyłam się już przyzwyczaić, ale czy ciągle coś musi być nie tak? dlaczego?
szkoła i matura? a były, będą i wciąż sprawiają mi kłopoty i kojarzą się raczej z przymusem, trudnościami i smutkiem niż czymś dobrym. kto wie, może za parę lat będę myśleć inaczej, zatęsknię za liceum i latami, które w nim spędziłam.
na pewno tak będzie, ale teraz, teraz jest źle, teraz chcę już końca tego obłędu.
pieniądze? heh, zawsze jest ich mało, to oczywista sprawa, ale no cóż, trudno się nie przyznać, że w dzisiejszych czasach to nie problem.
przyjaciele? jestem im winna przeprosiny, bo ich zaniedbuje. bo nie mam czasu, ochoty i cierpliwości.
co się stało? dlaczego? nie mam pojęcia, ale powinnam ich przeprosić, bo dotychczas to oni byli moją siłą napędową.
miłość? jestem w niej trudna, wymagająca, ciężko mi dogodzić, ciągle znajduję nowe problemy.
ale teraz? no cóż, należy mi się chyba jakaś nauczka, zbyt dużo dobrego mnie spotkało, a ja nie umiem tego docenić.
no i pytam się, dlaczego do cholery tak jest?

gdzieś zgubiłam sens co? ciężko, cholernie ciężko, bo brakuje mi w moim życiu świeżości, pasji, brakuje mi szczęścia.
tak bardzo chciałabym poczuć się szczęśliwa, beztrosko spojrzeć w przyszłość i nie przejmować się tym, co mnie czeka.

słowo na koniec - szukaj szczęścia, szukaj go tam, gdzie na pozór może go nie być.

środa, 11 lutego 2009

pure love. <3

tak, przyznaję się jestem uzależniona od muzyki.
tak, słucham jej ciągle, idąc do szkoły, w domu, przed snem, jadąc w daleką podróż.
tak, towarzyszy mi w najważniejszych momentach mojego życia.
tak, bez niej jest mi źle, smutno i nijako.
tak, słucham tak wielu gatunków, że trudno mi powiedzieć, który jest moim ulubionym.

czy to wszystko przekonuje was do tego, by stwierdzić, że jestem muzycznym maniakiem? :>

bo mnie szczerze mówiąc - nie. ;)
trudno jest opisać słowami miłość, tym bardziej taką miłość.
muzyka jest dla mnie czymś, co pozwala mi oddychać, co pozwala mi wstawać codziennie rano i patrzeć na świat z innej perspektywy niż dnia poprzedniego.
to ona potrafi idealnie odzwierciedlać i zmieniać mój nastrój, potrafi wyciszyć, pobudzić, rozzłościć, zasmucić, rozweselić.
nie znam innej takiej rzeczy, która by to potrafiła.
muzyka jest dla mnie czymś wyjątkowym, od najmłodszych lat.
nieważne czego i w jakiej ilości słuchałam kiedyś, ważne, że słodkie dźwięki rozbrzmiewały już wtedy kiedy byłam małym słodkim szkrabem. ;p
teraz dojrzałam muzycznie, słucham tego, co lubię, tego, co uważam za warte słuchania no i poszerzam swoje horyzonty muzyczne, by nie zamykać się na inne ciekawe gatunki.
poznawanie muzyki daje mi wiele satysfakcji, oczywiście nie zawsze do wszystkiego się przekonuję, ale przecież warto spróbować, jak to się mówi - kto nie ryzykuje, ten nie żyje. ;p
przechodząc do konkretów, bo nie pisałabym sobie bez celu ;p
jestem zafascynowana jedną grupą - The Prodigy! <3
i to zafascynowanie trwa od pierwszego momentu, gdy ich zobaczyłam.
miałam chyba 6 lat, a w telewizji leciał teledysk do utworu "firestarter" i od tamtego momentu jestem w nich zakochana.
jako mały dzieciak przerażał mnie Keith, który wyglądał jak diabeł i tak 'cudownie' śpiewał ;] ale ponieważ od najmłodszych lat interesowałam się tym, co niewyjaśnione, złe, tajemnicze etc. po prostu nie mogłam przejść koło nich obok. ;)
i tak ta miłość trwa po dziś dzień, po drodze było sporo albumów i ulubionych utworów i kolejne odkrywanie ich wielkich możliwości i absolutnego geniuszu Liama. ;)
w tym roku, dokładnie 23 lutego, pojawić się ma ich nowy album - Invaders must die, ja już go mam. [i nie pytajcie jak go zdobyłam xDDDD]




w każdym bądź razie jest cudowny, niesamowity, porywający i doszczętnie mnie zniszczył, po raz kolejny mnie zmiażdżyli.
po prostu zakochałam się na nowo. <3
są niesamowici, a ta nowa płyta, no po prostu brak słów.
żeby się przekonać należy posłuchać, a więc już zachęcam do przesłuchania Omena, Warrior's dance czy Invaders Must Die.


The Prodigy - Omen.



The Prodigy - Warrior's dance (live}



The Prodigy - Invaders must die.



smacznego. ;]


dla mnie ten album oczywiście jest zupełnie inny niż np. mój ulubiony Experience, ale wg mnie jest tak samo niesamowity.
tak więc to kolejna pozycja w mojej muzycznej bibliotece godna polecenia.
już pozostawiła znak na mojej muzycznej psychice.
gorąco polecam. ;]


słowo na zakończenie - chyba nawet mojej dzieci będą słuchały The Prodigy. :D
because it's absofuckinglutely amazing! <3


wtorek, 27 stycznia 2009

co cię nie zabije, to cię wzmocni.

styczeń leniwie zbliża się do końca, wart opisywania?
[pewnie nie, tak jak wszystko na tym blogu. ;) ]
nie wiem, nie jestem w stanie powiedzieć.
na dzień dzisiejszy wiem, że życie nie skończyło zaskakiwania mnie dość niemiłymi niespodziankami.
kolejne dramaty, rozstania i wydarzenia, które, jak sądzę, odbiją się szerokim echem po moim dorosłym życiu.
niestety.. tak to już bywa, że ludzie przychodzą, ludzie odchodzą ;) no cóż - ich wybór.
pomimo łez, bólu po 'stracie' i cierpienia, wiem, że to co się wydarzyło jest cennym doświadczeniem, krokiem naprzód w przyszłość, choć teraz mam wrażenie, że się cofam.
teraz płaczę, zamykam się na innych, ale gdy ten strach przezwyciężę będzie już tylko lepiej, musi! ;))

co ciekawego mnie jeszcze czeka? mnóstwo rzeczy:

- nauka do matury - wbrew pozorom cieszę się z tego, lubię mieć poczucie, że COŚ wiem, że wkładam w swoją edukację dużo energii i przynosi to jakiekolwiek efekty. ;))
być może nie wszystko jest fascynujące i potrzebne, ale chcę skupić się na tym, co kocham - angielski! <3
- przygotowania do studniówki - no cóż może i nie jestem typową nastolatką, ale tak, chcę się do tego dnia dobrze przygotować ;p
sukienka - jest [niepowtarzalna, oczywiście czarna! <3]
buty - są [cudowne, srebrne, 11cm'owe szpilki! <3]
podwiązka - jest [delikatna i jak mówi tradycja - czerwona.]
fryzurowe plany - są [nic nadzwyczajnego, skromność przede wszystkim. ;) ]
pozostaje mi jeszcze obkupienie mojego partnera ;p oraz ostateczne poprawki.
- ćwiczenie poloneza i walca - wyczerpujące, ale ten wysiłek nie idzie na marne! będzie pięknie! :))
- spotkania z przyjaciółmi - trzeba w końcu opić parę praw jazdy, zaliczoną próbną maturę i mój dowód! xDDDD
- leżenie do góry dupą - oczywiście pomiędzy próbami poloneza i walca, nauką i spotkaniami z przyjaciółmi - nie będzie na to zbyt wiele czasu, no ale zawsze coś. ;))
- oczekiwanie na TEN dzień. <3

koniec stycznia i luty zapowiadają się dość emocjonująco, mam nadzieję, że w istocie takie będą. ;))

słowo na zakończenie - jeśli masz plan na siebie, to realizuj go pomimo przeszkód, nawet jeśli ktoś opuści Cię w połowie drogi, nie oglądaj się za siebie, nie trać siły i wiary, rób wszystko, by osiągnąć sukces. ;))

wtorek, 13 stycznia 2009

ale to tak z wiekiem?

no i się rozpoczął nowy parszywy rok, hmmm.. już trochę minęło, ale zbyt dużo się dzieje dookoła, żeby ginąć w wirtualnym świecie i z nosem przyklejonym do monitora ogarniać wszystko na internetowych witrynach.
prawda jest taka, że albo jestem nienormalna [a obstawiam, że to bardzo prawdopodobne w moim przypadku ;) ] albo mając zaledwie albo może aż 18 lat zdziadziałam już do reszty.
nie wiem co na to wpłynęło, ale czuję, że różnię się od tej osoby, którą byłam jeszcze jakieś pół roku temu.
ej, a może ja po prostu dorośleje? wyłania się ze mnie w końcu jakaś odpowiedzialna i samostanowiąca o sobie jednostka? trochę w to powątpiewam, bo chyba jeszcze nie czas na to, ale jak to bywa u ludzi, mogę się mylić.
wnioski będę wyciągać później, bo jak wiemy - należy uczyć się na błędach.
ale do meritum - wydaje mi się, że stałam się jakaś obojętna na otaczający mnie świat, ale co najśmieszniejsze nie całkowicie, nie na cały, tylko na ten najbliższy.
nie wiem może to jakiś rodzaj mechanizmu obronnego, dziwne to trochę, no ale jak może zareagować człowiek przy zdrowych zmysłach jak okazuje się, że po raz kolejny życie daje takiego kopa, że już po prostu nie ma się siły na wylewanie kolejnych łez.
nie wiem jak to jest, że jak mi się WYDAWAŁO, najbliżsi mi ludzie nagle zaczynają mieć mnie w dupie.
tak, dobrzy czytacie - W DUPIE. ;)
nie zrozumiem tego chyba nigdy i chyba już nawet nie będę się starać, dopadła mnie chyba znieczulica.
no bo jaki w tym sens? płakać, rozpaczać, ubolewać, skoro to i tak nic nie daje. ;)
chyba się już uodporniłam, to w pewnym sensie jakiś rodzaj uczuciowej narkomanii, nie sądzicie?
im częściej dostajemy większe dawki bólu, stajemy się na nie coraz bardziej odporni.
a co najgorsze, ja chyba jestem na nie nie tylko skazana, ale jestem od nich również uzależniona.
tak tak, nie patrzcie na mnie jak na idiotkę, tak jest w rzeczywistości.
wy też czasem nie potrzebujecie takiego ostrego bólu, tak dotkliwego, który wam pokaże ile jeszcze macie w sobie siły i na ile was tak naprawdę stać?
nie? no cóż może ja jestem jakaś inna, nic nowego. ;) w każdym bądź razie jestem narkomanem uzależnionym od cierpienia, dziwne określenie, ale chyba trafne w tym przypadku. ;]
coraz mniej moich rozpaczań, więcej zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. to tak z wiekiem? to chyba nie wymaga odpowiedzi.
niestety już dosyć dawno zorientowałam się, że życie nie jest bajką i jego przebieg pozostawia nam wiele do życzenia, czar prysnął, smutne. ;)
i w sumie nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać.. bo teraz widząc biedne gołębie marznące na ulicy, które omijam starannie, tak by ich nie spłoszyć, ogarnia mnie jakieś dziwne poczucie beznadziejności. to całe zło, teraz dopiero widzę jak życie jest okrutne wobec tych zapominanych.
widzę głodujące dzieci w Afryce, biedne rodziny nie mające za co przeżyć, dzieci zostawiane na śmietnikach przez niedojrzałe matki, widzę te wszystkie nieszczęścia, cały ból matki Ziemi.
niby to wszystko jest tak daleko, a jak jest mi bliski ten cały smutek, to takie niepojęte.
tak wiem, powiecie, że niestety nie uda mi się uratować całego świata, ktoś z przekąsem powie 'znalazła się kolejna, co chce go ratować' może i macie rację, pewnie niewiele mogę zrobić.
smutne, ale prawdziwe, no cóż, ale chyba jest jednak coś, co mogę z siebie wykrzesać, wprowadzić jakieś zmiany, na lepsze. ;)
zacznę od siebie, od głodujących gołębi przed moim blokiem, zmarzniętego malucha, który być może zgubił mamę, albo zmachanej staruszki, która nie ma siły dojść do domu z zakupami.
tak, może to niewiele, to nie dzieci głodujące w Afryce ani żadna z rodzin potrzebująca finansowego wsparcia.
jestem tylko człowiekiem, widać na więcej mnie nie stać, niż tylko na ciepłe słowo, miły gest i współczucie.
cóż jestem tylko człowiekiem.

słowo na koniec - rozejrzycie się, spójrzcie dalej niż na czubek własnego nosa.