styczeń leniwie zbliża się do końca, wart opisywania?
[pewnie nie, tak jak wszystko na tym blogu. ;) ]
nie wiem, nie jestem w stanie powiedzieć.
na dzień dzisiejszy wiem, że życie nie skończyło zaskakiwania mnie dość niemiłymi niespodziankami.
kolejne dramaty, rozstania i wydarzenia, które, jak sądzę, odbiją się szerokim echem po moim dorosłym życiu.
niestety.. tak to już bywa, że ludzie przychodzą, ludzie odchodzą ;) no cóż - ich wybór.
pomimo łez, bólu po 'stracie' i cierpienia, wiem, że to co się wydarzyło jest cennym doświadczeniem, krokiem naprzód w przyszłość, choć teraz mam wrażenie, że się cofam.
teraz płaczę, zamykam się na innych, ale gdy ten strach przezwyciężę będzie już tylko lepiej, musi! ;))
co ciekawego mnie jeszcze czeka? mnóstwo rzeczy:
- nauka do matury - wbrew pozorom cieszę się z tego, lubię mieć poczucie, że COŚ wiem, że wkładam w swoją edukację dużo energii i przynosi to jakiekolwiek efekty. ;))
być może nie wszystko jest fascynujące i potrzebne, ale chcę skupić się na tym, co kocham - angielski! <3
- przygotowania do studniówki - no cóż może i nie jestem typową nastolatką, ale tak, chcę się do tego dnia dobrze przygotować ;p
sukienka - jest [niepowtarzalna, oczywiście czarna! <3]
buty - są [cudowne, srebrne, 11cm'owe szpilki! <3]
podwiązka - jest [delikatna i jak mówi tradycja - czerwona.]
fryzurowe plany - są [nic nadzwyczajnego, skromność przede wszystkim. ;) ]
pozostaje mi jeszcze obkupienie mojego partnera ;p oraz ostateczne poprawki.
- ćwiczenie poloneza i walca - wyczerpujące, ale ten wysiłek nie idzie na marne! będzie pięknie! :))
- spotkania z przyjaciółmi - trzeba w końcu opić parę praw jazdy, zaliczoną próbną maturę i mój dowód! xDDDD
- leżenie do góry dupą - oczywiście pomiędzy próbami poloneza i walca, nauką i spotkaniami z przyjaciółmi - nie będzie na to zbyt wiele czasu, no ale zawsze coś. ;))
- oczekiwanie na TEN dzień. <3
koniec stycznia i luty zapowiadają się dość emocjonująco, mam nadzieję, że w istocie takie będą. ;))
słowo na zakończenie - jeśli masz plan na siebie, to realizuj go pomimo przeszkód, nawet jeśli ktoś opuści Cię w połowie drogi, nie oglądaj się za siebie, nie trać siły i wiary, rób wszystko, by osiągnąć sukces. ;))
Z powodu braku Twojego mózgu, opisu bloga nie wyświetlimy, przepraszamy za Twoją głupotę.
wtorek, 27 stycznia 2009
wtorek, 13 stycznia 2009
ale to tak z wiekiem?
no i się rozpoczął nowy parszywy rok, hmmm.. już trochę minęło, ale zbyt dużo się dzieje dookoła, żeby ginąć w wirtualnym świecie i z nosem przyklejonym do monitora ogarniać wszystko na internetowych witrynach.
prawda jest taka, że albo jestem nienormalna [a obstawiam, że to bardzo prawdopodobne w moim przypadku ;) ] albo mając zaledwie albo może aż 18 lat zdziadziałam już do reszty.
nie wiem co na to wpłynęło, ale czuję, że różnię się od tej osoby, którą byłam jeszcze jakieś pół roku temu.
ej, a może ja po prostu dorośleje? wyłania się ze mnie w końcu jakaś odpowiedzialna i samostanowiąca o sobie jednostka? trochę w to powątpiewam, bo chyba jeszcze nie czas na to, ale jak to bywa u ludzi, mogę się mylić.
wnioski będę wyciągać później, bo jak wiemy - należy uczyć się na błędach.
ale do meritum - wydaje mi się, że stałam się jakaś obojętna na otaczający mnie świat, ale co najśmieszniejsze nie całkowicie, nie na cały, tylko na ten najbliższy.
nie wiem może to jakiś rodzaj mechanizmu obronnego, dziwne to trochę, no ale jak może zareagować człowiek przy zdrowych zmysłach jak okazuje się, że po raz kolejny życie daje takiego kopa, że już po prostu nie ma się siły na wylewanie kolejnych łez.
nie wiem jak to jest, że jak mi się WYDAWAŁO, najbliżsi mi ludzie nagle zaczynają mieć mnie w dupie.
tak, dobrzy czytacie - W DUPIE. ;)
nie zrozumiem tego chyba nigdy i chyba już nawet nie będę się starać, dopadła mnie chyba znieczulica.
no bo jaki w tym sens? płakać, rozpaczać, ubolewać, skoro to i tak nic nie daje. ;)
chyba się już uodporniłam, to w pewnym sensie jakiś rodzaj uczuciowej narkomanii, nie sądzicie?
im częściej dostajemy większe dawki bólu, stajemy się na nie coraz bardziej odporni.
a co najgorsze, ja chyba jestem na nie nie tylko skazana, ale jestem od nich również uzależniona.
tak tak, nie patrzcie na mnie jak na idiotkę, tak jest w rzeczywistości.
wy też czasem nie potrzebujecie takiego ostrego bólu, tak dotkliwego, który wam pokaże ile jeszcze macie w sobie siły i na ile was tak naprawdę stać?
nie? no cóż może ja jestem jakaś inna, nic nowego. ;) w każdym bądź razie jestem narkomanem uzależnionym od cierpienia, dziwne określenie, ale chyba trafne w tym przypadku. ;]
coraz mniej moich rozpaczań, więcej zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. to tak z wiekiem? to chyba nie wymaga odpowiedzi.
niestety już dosyć dawno zorientowałam się, że życie nie jest bajką i jego przebieg pozostawia nam wiele do życzenia, czar prysnął, smutne. ;)
i w sumie nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać.. bo teraz widząc biedne gołębie marznące na ulicy, które omijam starannie, tak by ich nie spłoszyć, ogarnia mnie jakieś dziwne poczucie beznadziejności. to całe zło, teraz dopiero widzę jak życie jest okrutne wobec tych zapominanych.
widzę głodujące dzieci w Afryce, biedne rodziny nie mające za co przeżyć, dzieci zostawiane na śmietnikach przez niedojrzałe matki, widzę te wszystkie nieszczęścia, cały ból matki Ziemi.
niby to wszystko jest tak daleko, a jak jest mi bliski ten cały smutek, to takie niepojęte.
tak wiem, powiecie, że niestety nie uda mi się uratować całego świata, ktoś z przekąsem powie 'znalazła się kolejna, co chce go ratować' może i macie rację, pewnie niewiele mogę zrobić.
smutne, ale prawdziwe, no cóż, ale chyba jest jednak coś, co mogę z siebie wykrzesać, wprowadzić jakieś zmiany, na lepsze. ;)
zacznę od siebie, od głodujących gołębi przed moim blokiem, zmarzniętego malucha, który być może zgubił mamę, albo zmachanej staruszki, która nie ma siły dojść do domu z zakupami.
tak, może to niewiele, to nie dzieci głodujące w Afryce ani żadna z rodzin potrzebująca finansowego wsparcia.
jestem tylko człowiekiem, widać na więcej mnie nie stać, niż tylko na ciepłe słowo, miły gest i współczucie.
cóż jestem tylko człowiekiem.
słowo na koniec - rozejrzycie się, spójrzcie dalej niż na czubek własnego nosa.
prawda jest taka, że albo jestem nienormalna [a obstawiam, że to bardzo prawdopodobne w moim przypadku ;) ] albo mając zaledwie albo może aż 18 lat zdziadziałam już do reszty.
nie wiem co na to wpłynęło, ale czuję, że różnię się od tej osoby, którą byłam jeszcze jakieś pół roku temu.
ej, a może ja po prostu dorośleje? wyłania się ze mnie w końcu jakaś odpowiedzialna i samostanowiąca o sobie jednostka? trochę w to powątpiewam, bo chyba jeszcze nie czas na to, ale jak to bywa u ludzi, mogę się mylić.
wnioski będę wyciągać później, bo jak wiemy - należy uczyć się na błędach.
ale do meritum - wydaje mi się, że stałam się jakaś obojętna na otaczający mnie świat, ale co najśmieszniejsze nie całkowicie, nie na cały, tylko na ten najbliższy.
nie wiem może to jakiś rodzaj mechanizmu obronnego, dziwne to trochę, no ale jak może zareagować człowiek przy zdrowych zmysłach jak okazuje się, że po raz kolejny życie daje takiego kopa, że już po prostu nie ma się siły na wylewanie kolejnych łez.
nie wiem jak to jest, że jak mi się WYDAWAŁO, najbliżsi mi ludzie nagle zaczynają mieć mnie w dupie.
tak, dobrzy czytacie - W DUPIE. ;)
nie zrozumiem tego chyba nigdy i chyba już nawet nie będę się starać, dopadła mnie chyba znieczulica.
no bo jaki w tym sens? płakać, rozpaczać, ubolewać, skoro to i tak nic nie daje. ;)
chyba się już uodporniłam, to w pewnym sensie jakiś rodzaj uczuciowej narkomanii, nie sądzicie?
im częściej dostajemy większe dawki bólu, stajemy się na nie coraz bardziej odporni.
a co najgorsze, ja chyba jestem na nie nie tylko skazana, ale jestem od nich również uzależniona.
tak tak, nie patrzcie na mnie jak na idiotkę, tak jest w rzeczywistości.
wy też czasem nie potrzebujecie takiego ostrego bólu, tak dotkliwego, który wam pokaże ile jeszcze macie w sobie siły i na ile was tak naprawdę stać?
nie? no cóż może ja jestem jakaś inna, nic nowego. ;) w każdym bądź razie jestem narkomanem uzależnionym od cierpienia, dziwne określenie, ale chyba trafne w tym przypadku. ;]
coraz mniej moich rozpaczań, więcej zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. to tak z wiekiem? to chyba nie wymaga odpowiedzi.
niestety już dosyć dawno zorientowałam się, że życie nie jest bajką i jego przebieg pozostawia nam wiele do życzenia, czar prysnął, smutne. ;)
i w sumie nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać.. bo teraz widząc biedne gołębie marznące na ulicy, które omijam starannie, tak by ich nie spłoszyć, ogarnia mnie jakieś dziwne poczucie beznadziejności. to całe zło, teraz dopiero widzę jak życie jest okrutne wobec tych zapominanych.
widzę głodujące dzieci w Afryce, biedne rodziny nie mające za co przeżyć, dzieci zostawiane na śmietnikach przez niedojrzałe matki, widzę te wszystkie nieszczęścia, cały ból matki Ziemi.
niby to wszystko jest tak daleko, a jak jest mi bliski ten cały smutek, to takie niepojęte.
tak wiem, powiecie, że niestety nie uda mi się uratować całego świata, ktoś z przekąsem powie 'znalazła się kolejna, co chce go ratować' może i macie rację, pewnie niewiele mogę zrobić.
smutne, ale prawdziwe, no cóż, ale chyba jest jednak coś, co mogę z siebie wykrzesać, wprowadzić jakieś zmiany, na lepsze. ;)
zacznę od siebie, od głodujących gołębi przed moim blokiem, zmarzniętego malucha, który być może zgubił mamę, albo zmachanej staruszki, która nie ma siły dojść do domu z zakupami.
tak, może to niewiele, to nie dzieci głodujące w Afryce ani żadna z rodzin potrzebująca finansowego wsparcia.
jestem tylko człowiekiem, widać na więcej mnie nie stać, niż tylko na ciepłe słowo, miły gest i współczucie.
cóż jestem tylko człowiekiem.
słowo na koniec - rozejrzycie się, spójrzcie dalej niż na czubek własnego nosa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)